— Nie kuś Boga! — przerwał mu surowo pastor i zwrócił rozmowę na inny przedmiot.
Historja Adlera jest tak dziwna, jak on sam.
Gdy ukończył szkołę elementarną (do której chodził razem z dzisiejszym pastorem Böhme), Adler nauczył się tkactwa i w 20-tym roku miał niezłe zarobki. Już wówczas był to chłopak czerwonoskóry, silny, napozór niezgrabny, w istocie sprytny i zręczny, który pracować mógł za kilku. Zwierzchnicy byli z niego zadowoleni, choć miał wadę, że lubił hulać.
Każde święto młody Adler przepędzać musiał w jakiemś miejscu zabaw, w towarzystwie kolegów i kobiet, bo miał wiele kochanek. Jeżdżono tam na karuzeli, huśtano się, pływano, objadano się i spijano, Adler zaś przodował. Hulał tak namiętnie, bawił się z takim szałem, że niekiedy przestraszał swoich towarzyszów. Ale w dzień powszedni pracował także szalenie.
Był to potężny organizm, w którym grały tylko muskuły i nerwy, a dusza spała. Adler czytać nie lubił, sztuki nie rozumiał, śpiewać nawet nie umiał. Potrzebował tylko zużywać nagromadzone siły zwierzęce i robił to, nie zachowując żadnych granic, ani miary.
Z uczuć ludzkich panowało w nim jedno tylko: zazdrościł bogatym. Słyszał on, że na świecie są wielkie miasta, a w nich piękne kobiety, które można kochać, pijąc szampańskie wino, wśród salonów, błyszczących od złota i kryształów. Słyszał, że bogaci podróżują po górach, na których kark można skręcić, albo paść ze znużenia, i — tęsknił do tych gór. Gdyby on był bogatym, zamęczałby wierzchowe konie; kupiłby okręt, ażeby pełnić na nim obowiązki majtka; obszedłby cały świat od równika do biegunów; pędziłby na pola bitew i nurzałby się