— Rzeczy? — odparł Ferdynand. — Papa myślisz, żem się ożenił i wożę ze sobą kufry, kosze i pudełka?... Moje rzeczy mieszczą się w ręcznej walizce. Dwie koszule: kolorowa do podróży i biała do salonu, garnitur frakowy, neseserka, krawat i kilka par rękawiczek — oto wszystko.
Mówił żywo, głośno, ze śmiechem. Uścisnął kilka razy ojca za rękę i dalej ciągnął:
— Jakże się papa miewasz?... Co tu słychać?... Mówiono mi, że papa robisz świetne interesa na swoich perkalikach i barchanach? Ale siadajmy!
Zjedli śniadanie prędko, trącili się kieliszkami, a następnie przeszli do gabinetu ojca.
— Muszę tu zaprowadzić francuski tryb życia, a nadewszystko francuską kuchnię — mówił Ferdynand, zapalając cygaro.
Ojciec skrzywił się pogardliwie.
— Na co nam ale to wszystko! — odparł. — Alboż Niemcy mają złą kuchnię?
— To świnie!...
— Hę! — zapytał stary.
— Mówię, że Niemcy są świnie — ciągnął syn ze śmiechem. — Ani jeść, ani bawić się...
— No! — przerwał ojciec — więc co ale ty jesteś?...
— Ja? Ja jestem człowiek, kosmopolita, czyli obywatel świata.
To, że syn mianował się kosmopolitą, niewiele obchodziło Adlera, ale tak hurtowne zaliczenie Niemców do rzędu nieczystych zwierząt ubodło go.
— Ja myślałem, mój Ferdynand — rzekł — że za te siedemdziesiąt dziewięć tysięcy rubli niemieckich, któreś wydał, ty nauczysz się trochę rozumu.
Syn rzucił cygaro na popielniczkę i skoczył ojcu na szyję.
— Ach! wyborny papa jesteś! — krzyknął, całując go. — Cóż to za nieoceniony wzór konserwatysty! Prawdziwy baron
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.