— Po co? — krzyknął ojciec. — Czyby ci się w ciągu ośmiu godzin dom sprzykrzył?
— Ależ bynajmniej! Niech jednak papa zwróci uwagę, że potrzebuję bielizny, ubrania, a wreszcie powozu, w którymbym mógł składać wizyty sąsiadom.
Ojca wszelako nie przekonały te dowody. Powiedział, że do Warszawy pojedzie gospodyni po bieliznę, i że o powóz on sam napisze do znajomego fabrykanta. Z garderobą było nieco trudniej; postanowiono jednak wysłać do krawca garnitur frakowy i według niego wybrać co potrzeba.
Ferdynand skwasił się jeszcze bardziej.
— Czy masz papa choć aby jakiego wierzchowca na stajni?
— Co mi po nim? — odparł fabrykant.
— No, ale ja muszę go mieć i spodziewam się, że tego przynajmniej papa mi nie odmówisz...
— Bardzo naturalnie.
— Chciałbym zaraz jutro pojechać do miasteczka i dowiedzieć się: czy kto ze szlachty nie ma dobrego konia na sprzedaż. Myślę, że chyba i tego papa mi nie zabroni.
— Bardzo ale naturalnie.
Na drugi dzień Ferdynand już o dziesiątej rano wyjechał do miasteczka, a w kilka minut później, na dziedzińcu ukazał się Böhme ze swoim wózkiem i konikiem. Pastor wydawał się niezwykle ożywiony; wbiegł do pokoju prędko. Między jego małemi faworycikami i nieco przydługim nosem paliły się mocne rumieńce.
Ledwie zobaczył Adlera, wykrzyknął:
— Jest ten twój Ferdynand?
Adler zdziwił się, zauważywszy, że pastorowi drży głos.
— Co ty ale chcesz od Ferdynanda? — zapytał.
— A to hultaj jakiś... nic dobrego! — krzyknął Böhme. — Czy ty wiesz, co on wczoraj powiedział naszej Annetce?
Z miny fabrykanta widać było, że nic nie wie, i że nawet niczego się nie domyśla.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.