i spełnianiu rozkazów. Wesoły i przyjacielski chłopak, w porównaniu ze swym groźnym ojcem, dobre robił na nich wrażenie.
Z tem wszystkiem, około godziny dziewiątej rano przyszedł do kancelarji jeden z podmajstrzych ze skargą, że panicz żonę mu bałamuci, i że między pracującemi kobietami zachowuje się niesfornie.
— To głupstwo! — mruknął Adler.
W godzinę po nim wbiegł ober-majster przędzalni, przestraszony i zaperzony.
— Panie pryncypale! — zawołał do Adlera. — Pan Ferdynand, dowiedziawszy się, że robotnikom zniżono płacę, namawia ich, ażeby opuścili fabrykę. Powtarza to we wszystkich salach i opowiada inne niesłychane rzeczy.
— Czy zwarjował ten hultaj? — wykrzyknął stary.
Posłał natychmiast po syna i sam wybiegł naprzeciw niego.
Zetknęli się przed składami. Ferdynand miał w ustach zapalone cygaro.
— Co?... ty palisz cygaro w fabryce! — Rzuć mi zaraz!
I począł tupać nogami.
— Jak to, więc mnie nie wolno palić cygar? — zapytał Ferdynand. — Mnie? mnie?
— Nikomu nie wolno palić w obrębie fabrycznego muru! — wrzeszczał Adler. — Ty mi cały majątek puścisz z dymem, ty mi ludzi buntujesz! Wynoś się stąd!
Ponieważ zajście miało mnóstwo świadków, Ferdynand obraził się.
— O! — zawołał — jeżeli papa myślisz mnie w taki sposób traktować, to basta! Daję słowo honoru, że odtąd nie przestąpię progu fabryki. Dosyć mam w domu podobnych przyjemności.
Zadeptał cygaro i poszedł do pałacyku, nie spojrzawszy na ojca, który sapał rozgniewany, a trochę i zawstydzony.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.