Gdy powtórnie zeszli się przy obiedzie, stary rzekł:
— No! daj ty mi spokój z twoją pomocą. Będę ci wypłacał trzysta rubli miesięcznie; dam ci powóz, konie, służbę i — rób sobie, co ci się podoba, byleś do fabryki nie chodził.
Ferdynand oparł łokcie na stole, brodę na rękach i począł mówić:
— Mój papo! pogadajmy, jak ludzie rozsądni. Ja w tym pałacyku życia marnować nie mogę. Nie wspomniałem papie dotąd, że jestem zagrożony chorobą spleenu, i że doktorzy kazali mi unikać nudów. Tymczasem u nas życie jest bardzo jednostajne, a ja zaczynam wpadać w tęsknotę. Nie chciałem martwić papy, ale jeżeli jestem przez niego skazany na śmierć...
Ojciec przestraszył się.
— Daję ci przecież, warjacie, trzysta rubli na miesiąc! — krzyknął.
Ferdynand machnął ręką.
— No, więc czterysta...
Syn smutnie pokiwał głową.
— Sześćset do djabła! — wrzasnął Adler, uderzając pięścią w stół. — Więcej nie mogę, bo oszczędności fabryczne wyciągnięte są jak struna. Ty mnie doprowadzisz do bankructwa!
— Ha! spróbuję żyć za sześćset rubli miesięcznie — odparł syn. — O! gdyby nie moja choroba!...
Wiedział biedak, że z podobnemi dochodami do Warszawy jechać nie warto. Tu jednak, na prowincji, mógł być królem miejscowej złotej młodzieży, i — na tem obecnie poprzestał.
Był to młodzieniec na swój wiek rozsądny.
Od owego dnia Ferdynand począł znowu hulać, coprawda w szczuplejszym niż dawniej zakresie. Przedewszystkiem złożył wizyty okolicznym obywatelom ziemskim. Poważniejsi nie przyjęli go, przyjęli chłodno, albo nie rewizytowali, ponieważ stary Adler nie cieszył się dobrą opinją w okolicy, młodego
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.