Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Gosławski zmierzył średnicę toczonego walca, posunął nóż, ścisnął go śrubą i znowu puścił w ruch machinę. Po chwilowym wysiłku uwagi nastąpiła w nim reakcja i począł drzemać stojąc, z oczyma wlepionemi w błyszczącą powierzchnię walca, na którą upadały krople wody.
— Czyś pan do mnie co mówił? — zapytał nagle sąsiada.
Ale sąsiad, pochylony nad swoim warsztatem, nie słyszał pytania.
Teraz wydało się Gosławskiemu, że jest u siebie w domu. Żona i dzieci śpią, na komodzie pali się przykręcona lampa, jego łóżko już rozebrane. Oto stół, przy nim krzesło... Znużony, chciał usiąć na krześle, więc — oparł ciężką rękę na krawędzi stołu...
...W tej chwili tokarnia dziwnie zgrzytnęła. Coś w niej pękło, zaczęło się łamać i — straszny jęk ludzki rozległ się po warsztacie...
Prawa ręka Gosławskiego dostała się między tryby, które zajęły mu naprzód palce, potem dłoń, potem kość łokciową. Krew trysnęła. Nieszczęśliwy oprzytomniał, jęknął, szarpnął się i — padł obok tokarni. Przez mgnienie oka wisiał jak przykuty do machiny, ale zmiażdżone kości i poszarpane muskuły nie mogły utrzymać ciężaru, przerwały się i Gosławski runął na ziemię.
Wszystko to stało się w ciągu kilkunastu sekund.
— Wstrzymać maszynę! — krzyknął sąsiad Gosławskiego.
Ślusarze, tokarze, kowale porzucili robotę i zbiegli się do rannego. Maszynę wstrzymano. Jeden z robotników wylał na Gosławskiego konewkę wody. Jakiś młody robotnik, zobaczywszy fontannę krwi, tryskającą na tokarnią, na podłogę i na obecnych, dostał spazmów; kilku wybiegło z warsztatu, niewiadomo po co.
— Doktora!... — zawołał zmienionym głosem ranny.
— Bierzcie konie! biegnijcie do miasteczka! — krzyczeli robotnicy, jak nieprzytomni.