— Mąż pani trochę skaleczył się, i przynieśliśmy go.
Gosławska podbiegła do noszów.
— Jezu mój! — krzyknęła. — Co tobie, Kaziu?
— Nie budź dzieci — szepnął mąż.
— Matko miłosierna, krew!... Tyle krwi!
— Cicho! cicho! — szeptał ranny. — Rękę mi urwało, ale to nic. Poszlijcie po doktora.
Kobieta zaczęła łkać, trząść się. Dwaj robotnicy wzięli ją pod rękę i wprowadzili do pokoju. Inni wnieśli rannego, który siniał z bólu i gryzł wargi, lecz obawiał się jęknąć, aby nie obudzić dzieci.
Zrana doniesiono Adlerowi o wypadku. Wysłuchał, pogrążony w zamyśleniu, i spytał:
— A doktór był?
— Posłano do miasta w nocy, ale i doktór i felczer rozjechali się do chorych.
— Trzeba sprowadzić innego. Trzeba także wysłać ale depeszę do Warszawy po ślusarza na miejsce Gosławskiego.
Około godziny dziesiątej poszedł do warsztatu obejrzeć tokarnią, która zepsuła się.
Przy nieszczęsnej machinie stąpił niechcący w kałużę krwi i drgnął, ale wnet zapanował nad sobą. Uważnie przypatrzył się zębatym kołom, na których widać było zsiadłą krew, ciało ludzkie, parę kawałków płótna z koszuli i kilka szczerb.
— Czy mamy jeszcze takie same kółko? — zapytał mechanika.
— Tak! — szepnął blady Niemiec, którego widok krwi przyprawiał o mdłości.
— A doktór jest?
— Jeszcze niema.
Adler syknął. Nieobecność lekarza robiła na nim przykre wrażenie.
Około południa dano znać fabrykantowi, że doktór przyjechał. Stary szybko wyszedł z domu. Przechodząc około drzwi
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.