Ferdynanda, który po pijatyce jeszcze spał, zapukał w nie kijem; ale syn nie odezwał się.
Przed mieszkaniem Gosławskiego stało dużo robotników. W kościele mało kto był. Wszyscy pragnęli dowiedzieć się o losie rannego i usłyszeć szczegóły wypadku. Gosławską i dzieci wzięła do siebie sąsiadka.
Tłum szemrał, ale gdy zobaczono Adlera, umilkły rozmowy. Tylko najbojaźliwsi witali się z nim, inni odwracali się, a śmielsi patrzyli na niego, nie uchylając czapek.
Fabrykanta coś tknęło.
— Czego oni chcą ode mnie? — pomyślał.
Zaczepił jednego z robotników Niemców i spytał, jak się chory ma.
— Niewiadomo — odparł zapytany pochmurnie. — Podobno mu odjęli całą rękę.
Adler posłał po doktora, aby wyszedł do niego.
— No, jak tam? — zapytał fabrykant.
— Umiera — odpowiedział lekarz.
Adler zatoczył się i rzekł podniesionym głosem:
— To nie może być! Ludzie przecież tracą obie ręce, nawet obie nogi, a jednak nie umierają...
— Opatrunek był zły, krew uszła. Przytem, chory jest przepracowany.
Odpowiedź ta rozeszła się prędko między stojącymi przy domu. Tłum znowu począł szemrać.
— Ja ale dobrze panu zapłacę! — rzekł Adler. — Niech pan tylko jego pilnuje starannie. To nie może być, ażeby mężczyzna z takiego skaleczenia umierał!
W tej chwili chory odezwał się. Lekarz pobiegł do mieszkania, a fabrykant zwrócił się zpowrotem ku domowi.
— Gdyby doktór był przy fabryce, nie stałoby się nieszczęście! — zawołał ktoś z tłumu.
— Nam wszystkim zejdzie na taki koniec, jeżeli będą nas trzymali w warsztatach do północka! — krzyknął drugi.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.