— Przeciwnie. Nawet nie zaprzeczę ostatniemu twierdzeniu, ażeby nie obrażać pana.
Zdawało się, że rozdrażniony młodzieniec rzuci się na Zaporę.
— Pan mi dasz satysfakcją! — krzyczał Adler.
— Z przyjemnością.
— Ale natychmiast!
— No, naprzód muszę zjeść obiad, bom głodny. Zresztą za godzinę będę u siebie na pańskie usługi — odpowiedział Zapora chłodno.
Potem kiwnął głową paru znajomym i zwolna opuścił salę.
Uczta, urządzona przez Adlera, odbyła się dosyć kwaśno.
Wielu z gości wyszło przed obiadem, inni udawali wesołość. Ale za to Ferdynand miał doskonały humor. Pierwszy kieliszek wina uspokoił go, a dalsze podnieciły. Był kontent, że ma pojedynek, jeszcze z Zaporą! — i ani wątpił o triumfie.
— Dam mu lekcją strzelania — szepnął do jednego z sekundantów — i basta!...
A w duchu pomyślał:
— To mi lepiej wyreguluje stosunki, aniżeli wszystkie obiady.
Doświadczeńsi awanturnicy, jakich nie brakło w sali, patrząc na młodego siłacza, przyznawali mu charakter i fantazją.
— Dzięki niebu — mówił jeden z nich — i nasz partykularz będzie miał głośną sprawę.
— Żal mi tylko... — rzekł inny.
— Czego?
— Tych butelek, które padną trupem...
— Myślę, że im sprawimy świetny pogrzeb.
— Byle nie któremu z przeciwników.
— Wątpię. A jakież są warunki?
— Pistolety i walka do pierwszej krwi.
— Aj, do djabła! Czyjże to pomysł?
— Adlera.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.