Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Adler patrzył na syna, trząsł go, szczypał. Na bandażu, okrywającym piersi, ukazała się duża plama krwi. Ferdynand był trupem.
Starca szał ogarnął. Zerwał się z szezlonga, kopnął nogą krzesło, potrącił lekarza i wybiegł na dziedziniec, potem na szosę.
Na szosie spotkał jednego z furmanów, którzy przywieźli bawełnę. Schwycił go za ramiona i krzyknął:
— Czy ty wiesz?... Syn mój umarł!
Rzucił człowieka na szosę i pobiegł do budki szwajcara.
— Hej! zwołać mi przed dom wszystkich ludzi, niech przyjdą... Natychmiast!
Tym samym pędem wrócił do pokoju, gdzie leżał zmarły syn, usiadł naprzeciw niego i patrzył, patrzył...
Ocknął się dopiero w jakie pół godziny.
— Dlaczego tak cicho? — zapytał. — Czy się maszyna zepsuła?
— Pan kazał zwołać robotników, więc maszynę zatrzymali, i wszyscy czekają na dziedzińcu — odparł Johann.
— Poco? Naco? Niech idą do roboty! Ja nie chcę, żeby było tak cicho. Puścić maszynę i wszystkie warsztaty w ruch. Niech tkają, niech przędą, niech się kręcą, niech krzyczą!...
Schwycił się oburącz za głowę.
— Mój syn... syn... syn! — szeptał.
Oddawna już wysłano po pastora, który w tej chwili przyjechał i wbiegł z płaczem do pokoju.
— Gotliebie! — zawołał — ciężko nas dotknął Bóg, ale ufajmy Jego miłosierdziu...
Adler przeciągle spojrzał na niego i rzekł, wskazując na zwłoki syna:
— Patrz, Marcinie! to ja jestem. To nie jego, to mój trup. Gdybym nie wierzył w to, chybabym oszalał!... — Patrz — mówił dalej — to leży moja fabryka, mój majątek, moja na-