począł wydobywać się gęsty dym i gdzie niegdzie płomyki ognia.
Na to hasło robotnicy, już zdemoralizowani dotychczasowemi wypadkami, ulegli panice i tłumem opuścili warsztaty. Przestrach był tak wielki i ucieczka tak szybka, że w żadnej sali nie zgaszono świateł, nie zamknięto drzwi, nie wstrzymano nawet machiny parowej.
Popłoch jednak był prawdziwem szczęściem uciekających. Zaledwie bowiem robotnicy zebrali się na dziedzińcu, w celu ratowania składów bawełny, a już ogień pokazał się w magazynie tkanin.
— Co to znaczy? To ktoś podpala! — odezwały się głosy wśród tłumu.
— Sam pryncypał podpala fabrykę! — odpowiedział ktoś.
— Gdzie on jest?
— Niewiadomo, ale jest w obrębie gmachów... Teraz ogień wybuchnął w gremplarni i w przędzalni.
— Widocznie sam Adler podpala!...
— Ale którędy wchodzi do sal?
— Zabrał klucze z kantoru.
— Więc pocóż my mamy ratować fabrykę, jeżeli on ją niszczy?
— Któż nam każe ratować?
— A co będziemy jutro jedli?
Takie wykrzykniki i płacz kobiet rozlegały się w zbitym tłumie kilkuset ludzi, bezsilnych wobec klęski. Rzeczywiście ratunek był niepodobny. Zebrani w osłupieniu przypatrywali się pożarowi, który w jednych miejscach potęgował się, w innych dopiero poczynał.
Fabryka przedstawiała szczególny obraz.
Na tle pochmurnej nocy jesiennej widać było kilkanaście olbrzymich gmachów, dziwnie uiluminowanych. Z każdego otworu składów wydobywały się czerwone płomyki, jak pochodnie. W budynku głównym, mającym kształt podkowy, na
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.