Michałko zostawał spać w murującym się domu, bo nie miał gdzie, a jego towarzyszka szła w miasto, razem z innymi i z owym czeladnikiem, który jej wciąż wymyślał, a czasem i dał w kark.
— Czegoś nie lubi dziewuchy — mówił sobie Michałko. — Ale trudna rada! Od tego przecie jest czeladnik, żeby nas poszturgiwał...
Zato on sam starał się jej wynagradzać krzywdę, jak umiał. Robił wciąż za siebie i za nią. Na śniadanie dzielił się z nią chlebem, a na obiad kupował jej barszczu za pięć groszy, bo dziewucha prawie nigdy nie miała pieniędzy.
Gdy przeznaczyli ich do noszenia cegieł na górę, chłop nie mógł już wyręczać swojej przyjaciółki, bo jej pilnowali majstrowie.
Ale po giętkich rusztowaniach chodził za nią krok w krok, a jak się bał, ażeby nie potknęła się, i żeby cegły jej nie przywaliły!
Widząc taką troskliwość chłopa, ów zły czeladnik drwił sobie i pokazywał go innym. Inni się także śmieli i krzyczeli na Michałka z góry:
— Na, głupi, na!...
Raz w południe odwołał czeladnik dziewkę na bok, czegoś od niej chciał, nawet poturbował ją mocniej niż zwykle. Po tej rozmowie, spłakana, przyszła do Michałka, pytając: czy nie ma pożyczyć jej dwudziestu groszy?
Czegoby on dla niej nie miał! Więc prędko rozwiązał węzełek, gdzie były pieniądze, przywiezione jeszcze ze stacji, i dał jej żądaną sumę.
Dziewucha odniosła dwadzieścia groszy czeladnikowi, i od tej pory nie było prawie dnia, ażeby jej chłop nie pożyczał na wieczne oddanie. A kiedy zapytał raz nieśmiało:
— Na co ty dajesz pieniądze temu piekielnikowi?
— A bo już tak! — odparła.
Jednego dnia czeladnik pokłócił się z pisarzem i rzucił
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.