— Ja cię nie będę rozbijał, ani twoich pieniędzy zabierał.
— Jużci prawda!
— Ze mną będzie ci ładniej...
Dziewucha nie odpowiadała nic, tylko płakała jeszcze mocniej i trzęsła się.
Noc była chłodna i wilgotna.
— Zimno ci? — spytał chłop.
— Zimno.
Posadził ją na kupie cegieł, szlochającą. Zdjął parciankę i otulił dziewuchę, a sam został w jednej koszuli.
— Nie płacz!... nie płacz! — mówił. — Tylko jedną noc przesiedzisz tak. Masz przecie rubla, to jutro wynajmiemy za niego stancją, a spódniczynę ja sam kupię ci za swoje. Ino nie płacz...
Ale dziewucha nie zważała na to, co mówił Michałko. Podniosła głowę i słuchała. Zdawało jej się, że z ulicy dolatuje odgłos znajomych kroków.
Stąpanie zbliżało się. Jednocześnie ktoś zaczął gwizdać i wołać:
— Chodź do domu... Ty!... Gdzie tam jesteś?
— Tu jestem! — zawołała dziewucha, zrywając się.
Wybiegła na ulicę, gdzie stał czeladnik.
— Tu jestem! — powtórzyła.
— A pieniądze masz? — spytał czeladnik.
— Mam! O tu... Naści! — rzekła, podając mu rubla.
Czeladnik schował rubla do kieszeni. Potem schwycił dziewkę za włosy i zaczął ją bić, mówiąc:
— A na drugi raz słuchaj się, bo cię na próg nie puszczę... Rublem się nie wykupisz!... A słuchaj!... a słuchaj! — powtarzał, okładając ją pięściami.
— O dla Boga!... — wołała dziewka.
— A słuchaj!... A słuchaj, co ci każę...
Nagle puścił dziewuchę, czując, że go ujęła za kark potężna ręka. Z trudnością odwrócił głowę i zobaczył roziskrzone oczy Michałka.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.