Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Wrócił tedy ku miastu. Na nieszczęście, deszcz zaczął padać. Ludzie chowali się pod parasole, a kto parasola nie miał, uciekał. Michałko nie śmiał na taką ulewę zaczepiać przechodniów i pytać o drogę.
W czasie największej nawałnicy stanął pod murem skulony, zziębnięty w swojej przemokłej parciance, i pocieszał się tem, że deszcz choć umyje mu bose nogi.
I gdy tak stał pobladły, a z długich włosów woda spływała mu za koszulę, zatrzymał się przed nim jakiś pan.
— A co to — ubogi?... — zapytał pan.
Ni.
Pan zrobił parę kroków naprzód i znowu wrócił z pytaniem:
— Ale jeść ci się chce?
Ni.
— I nie zimno ci?
Ni.
— Osioł jakiś! — mruknął pan.
A potem dodał:
— Ale dziesiątkębyś wziął?
— Jakby pan dali, tobym wziął.
Pan dał mu złotówkę i odszedł, mrucząc.
Potem znowu zatrzymał się, patrzył na chłopa, jakby wahał się, ale nareszcie poszedł naprawdę.
Michałko trzymał w garści złotówkę i mówił do siebie zdziwiony:
— Nie bój się, jakie to tu są dobre panowie!...
Wtem przyszło mu na myśl, że taki dobry pan możeby mu pokazał drogę do mostu?... Ale — już było zapóźno.
Noc nadeszła, zapalono latarnie, i deszcz się wzmógł. Chłop szukał ulic, gdzie było najciemniej. Skręcił raz i drugi. Spostrzegł nowe budowle i nagle poznał ulicę, na której przed kilkoma dniami pracował.
Oto tu bruk się kończy. Tu parkan. Tam skład węgli,