a tam jego dom. W kilku oknach palą się światła, a przez otwartą bramę widać niewykończone oficyny.
Chłop wszedł na podwórze. Gdzie jak gdzie, ale tu sprawiedliwie należał mu się nocleg. Przecie on ten dom budował.
— Hej! hej! a gdzie to? — krzyknął za nim, od schodów, człowiek odziany w tęgi kożuch.
Musiało już być chłodno na dworze. Michałko odwrócił się.
— To ja — rzekł. — Idę spać do piwnicy.
Człowiek w kożuchu oburzył się.
— A cóż to dziadowski hotel, żebyście noclegi odprawiali?
— Ja tu przecie robiłem całe lato — odparł zafrasowany chłop.
W sieni ukazała się stróżowa, niespokojna o męża.
— Co się tu dzieje?... Kto to?... Może złodziej? — pytała.
— I, nie! Tylko ten oto gada, że robił przy fabryce, więc mu się tu nocleg należy... Durnowaty!...
Michałkowi zaświeciły oczy. Roześmiał się i pobiegł do stróża.
— To wy z naszej wsi? — zawołał, przejęty radością.
— A bo co? — spytał stróż.
— A bo tak na mnie wołacie, jak w naszej wsi... Ja przecie „durny Michałko!“
Stróżowa zachichotała, a jej mąż wzruszył ramionami.
— Żeś ty durny, to widać — rzekł. — Ale ja nie ze wsi, ino z miasta... Z Łapów! — dodał takim tonem, że aż zesmutniały chłop westchnął:
— Oj! oj! To pewnie musi był takie miasto wielkie, jak Warszawa?
— Takie, nie takie — odparł stróż — ale zawsze miasto porządne.
Po chwili milczenia rzekł:
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.