wsi na zarobek. I w tej chwili, kiedy inni mówili sobie: „pójdę!“, on myślał:
— Nie pójdę! Nie chcę!...
Obejrzał się bojaźliwie. Stał sam jeden przed gromadą, bliżej muru niż inni.
— Nie pójdę!... — szeptał i — podniósł drąg, który leżał mu prawie przy nogach.
Między ludźmi zaszemrano:
— Patrzcie!... Co on robi?...
— Cicho!
— Boże miłosierny, zmiłuj się! — wołał ranny, szlochając z bólu.
— Idę! idę!... — rzekł Michałko, i — wszedł między gruzy.
— Zginiecie obaj!... — krzyknął cieśla.
Michałko już był przy nieszczęśliwym. Zobaczył jego zdruzgotane nogi, kałużę krwi, i pociemniało mu w oczach.
— Bracie mój! bracie!... — szeptał ranny i objął go za kolana.
Chłop podsunął drąg pod belkę i rozpaczliwym ruchem podważył ją. Rozległo się trzeszczenie, a z wysokości drugiego piętra spadło kilka kawałków cegły.
— Wali się!... — krzyknęli robotnicy, rozbiegając się.
Ale Michałko nie słyszał, nie myślał, nie czuł nic. Silnem ramieniem podparł znowu drąg i już całkiem usunął belkę ze zmiażdżonych nóg leżącego człowieka.
Z góry posypały się gruzy. Czerwony pył zakłębił się, zgęstniał i wypełnił wnętrze budynku. Za ścianą słychać było jakieś szamotanie się. Ranny jęknął głośniej i nagle ucichł.
W otworze rozdartej ściany ukazał się Michałko zgięty, z trudnością dźwigający rannego. Powoli przeszedł niebezpieczną granicę i, stanąwszy przed tłumem, zawołał z naiwną radością:
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.