kę. Popłakawszy, ugotowała kawy na maszynce, napiła się sama, nakarmiła wdowę, sierotę i swego męża pana Piotra, a potem — popłókawszy szklanki i łyżeczki, wzięła się znowu do płaczu.
Taki podział zajęć i boleści zbawiennie oddziałał na wdowę, o czem przekonywamy się ze słów samego pana Piotra.
— Uspokoiła się biedna Zuzia!... — rzekł raz do swej małżonki.
— A tak!... A wszystko to zawdzięcza twojej przytomności umysłu — odpowiedziała pani Piotrowa.
— Ale gdzie tam!... Uspokoiła się, widząc twoje współczucie — twierdził pan Piotr.
— Powiadam ci, mężuniu, że to twoja praktyczność...
— Dosyć tego! — oburzył się pan Piotr. — Powiedziałem, że tyś ją pocieszyła i basta!...
Ponieważ małżonka winna być współmałżonkowi uległą, pani Piotrowa zatem głośno przyznała słuszność twórcy swojej rodziny. W duszy jej jednak pozostały pewne wątpliwości, dla usunięcia których, (gdy mąż wyszedł), spytała pani Wincentowej, ucałowawszy ją poprzednio:
— Powiedz mi też, kochana Zuziu, które z nas dwojga więcej cię uspakaja?... Prawda, że Piotruś?...
Wdowa w odpowiedzi zalała się łzami.
Stan jej coraz głębsze współczucie począł budzić w krewnych. Przyjechali tu bez żadnego ściśle określonego zamiaru, lecz zbadawszy rzecz na miejscu, przekonali się, że wypada coś zrobić.
— Biedactwo!... — rzekł pan Piotr. — Te kilkaset rubli, ze sprzedaży ruchomości, wystarczą jej najwyżej na pół roku.
— Nawet i na tyle nie wystarczą!... — odpowiedziała pani Piotrowa.
— Trzebaby ją wziąć do nas...
— I dać jakieś zajęcie.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.