Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
IV. JAŚ Z MATKĄ JADĄ NA WŁASNY CHLEB.

Po deszczu nastąpi pogoda, po nocy dzień, po zmartwieniu radość, po pracy odpoczynek, po dostatku ubóstwo. Wszystko to zależy widać od obrotu ziemi naokoło osi, jak mówił mój wuj, człowiek wielkiego serca i filozoficznego umysłu.
To też, mój przyjacielu, gdy masz zmartwienie, ciesz się: znak to bowiem nieomylny, że wkrótce będzie dobrze. Smuć się raczej wówczas, gdy jesteś zupełnie szczęśliwy, bo na świecie niema nic trwałego! Jest to znowu pogląd mojej babki, świątobliwej kobiety, która wiele w życiu zaznała, ba! widziała Napoleona...
Nie myślę ja wam zakłócać spokoju, o wy, którzy spoczywacie w odległych grobach! Chcę tylko, aby wiedziano, żem nie zakopał w ziemi, jak bojaźliwy sługa, wdowich groszów, któreście zostawili ku pożytkowi.
Pani Wincentowa za długo była szczęśliwa, bo prawie trzy lata. Rychło też los się odwrócił.
System gospodarski pana Anzelma, oparty na czytywaniu artykułów wstępnych, opłakane wydał owoce. Długi rosły, dochody zmniejszały się, aż wkońcu zacny facecjonista, dla zaspokojenia wierzycieli i pozostawienia dzieciom uczciwego nazwiska, sprzedał swój duży majątek, a wziął się do kilkowłókowej dzierżawy.
Smutne były dnie, kiedy ze starego dworu, który jeszcze wybudował dziad, poczęto wynosić i wyprowadzać sprzęty do nowej siedziby. Nie było godziny, żeby coś nie zaszło. To opustoszał salon, — to pan Anzelm swojej guwernantce zapłacił resztę pieniędzy, — to znowu uprosił ją, aby sobie wzięła garnczek masła, trochę mąki i krupek.
O gdybyście wiedzieli, jak się też biedaczce ściskało serce przy odbieraniu tych żałobnych podarków!...