a ich chłopcy ze zdumieniem. Ponieważ jednak obaj byli dobrze wychowani, milczeli więc, wierząc, że w ich oczach trafił się fakt dobry i uroczysty.
Edzio i Tadzio, jak rodzeni bracia, kłócili się ze sobą, a nawet niekiedy czubili. Czuli jednak instynktownie, że między nimi a nowo kreowanym braciszkiem istnieje wielka różnica. Choć więc żaden z nich nie okazywał drugiemu zbyt wyrafinowanej uprzejmości, Jasia odrazu traktowali dziwnie uprzejmie. Przy herbacie, ku wielkiemu zadowoleniu rodziców, usługiwali mu na wyścigi, — a gdy się kładł spać, chcieli go rozebrać i ułożyli mu rzeczy na stołku, co każdy z nich nawet samemu sobie robił niechętnie.
Około północy, gdy już państwo Karolowie zamyślali o spaniu, w pokoju chłopców rozległ się stłumiony krzyk dziecięcy:
— O mamo! mamo!...
Usłyszawszy to, pani Karolowa wybiegła z sypialni, a pan Karol ze swego gabinetu. Zetknęli się oboje.
— Kto to wołał?... czy które z naszych dzieci? — spytała niespokojnie pani.
— Nie... To ten... Jaś — odparł mąż.
— Ach! on...
— On także nasz!... — zauważył z dobrotliwym uśmiechem pan Karol.
Pani Karolowa z rozczuleniem spojrzała mężowi w oczy, i objąwszy go rękoma za szyję, oparła mu na ramieniu piękną główkę i szepnęła:
— Jakiś ty dobry, mój Karolu!... Jakiś ty szlachetny!
Dziwna rzecz jednak! Ten pełen uwielbienia wykrzyknik obudził w sercu pana Karola uczucie lekkiego kłopotu. Szczerze byłby rad, gdyby mu żona nie wypominała szlachetności. Niesmaczne to uczucie Karol przypisał zmęczeniu i senności.
Kłopot jednak pana Karola zwiększył się w ciągu dni następnych. Dom jego ciągle był pełen gości, którzy ciekawie
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.