Niekiedy jednak na mgnienie otwierał oczy. Wówczas widział światło w mieszkaniach naprzeciw, a na ciemnej ścianie swego pokoju czarne kontury okiennych ram, podobnych do krzyża, a raczej do dwu krzyżów. Wtedy niewiadomo skąd przychodziły mu słowa: „Kogo Pan Bóg kocha, krzyżyki mu daje...“
— Krzyżyki!... krzyżyki!... — myślał Jaś, i czekał na matkę.
Zdawało mu się, że już idzie po schodach... Idzie minutę... dwie... kwadrans... Widać, że schody urosły, bo takie są długie, jak stąd do nieba, aż matka przejść ich nie może... Jaś jednak czekał cierpliwie, a tymczasem upajał się szelestem jej sukni i cichem stąpaniem.
O matko! dlaczego idziesz tak powoli?... o matko! śpiesz się i wyrwij syna z sieci szaleństwa, które go otacza ze wszystkich stron!...
Niekiedy gorączkowe dumania sieroty przerywało gwałtowne wejście lokaja i wyrazy:
— Na herbatę!...
Wówczas Jaś wstawał i szedł powoli, noga za nogą, wyobrażając sobie, że gdy wejdzie do jadalnego pokoju, zastanie Antosię, Józia, Manię, że zobaczy jowjalną twarz pana Anzelma i usłyszy jego gruby śmiech, że matka każe mu usiąść na wysokiem jak drabina krzesełku i poda zwykłą filiżankę leciutkiej herbaty z mlekiem...
Z takiemi marzeniami opuszczał Jaś swój ciemny pokoik. Nagle zalały go potoki światła, i ujrzał, zamiast matki, piękną i surową panią Karolowę, a zamiast Anzelma — pana Karola, na którego dystyngowanej twarzy miejsce rubasznego uśmiechu szlachcica zajmował wyraz miłości, ogarniającej cały świat, skoncentrowanej obecnie na trzech miljonach kobiet, dla których chciał otworzyć pracownią.
Gdy Jaś zobaczył to, zatoczył się jak pijany.
O matko! śpiesz się, bo duch twego syna zbyt często zrywa z rzeczywistością, a wkońcu — może zerwać z ciałem!
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.