rozpaczy, zalany łzami, drżący, mówił wśród łkań, któreby zmiękczyły najtwardsze serce:
— Panie!... panie!... co też pan mówi?... Jabym panu wziął pieniądze?... Ja?!...
— Gdzie dziesięć rubli?... — wrzeszczał nieubłagany majster, uderzając go w twarz. — Gadaj!... bo oddam cię na policją!...
Jaś zaniósł się od płaczu i rozdzierającym głosem zawołał:
— Panie!... ja nie wziąłem... jak matkę kocham!...
I załamał ręce.
Na tłustem obliczu pani Durskiej znać było powątpiewanie i litość, ale zaciekły jej małżonek nie miał zwyczaju ulegać podobnym słabościom, a widząc, że nie skutkują ani jego wrzaski, ani bicie, zniżył nagle głos o całą oktawę i już niby spokojnie rzekł:
— Jędrek!... zawołaj stójkowego.
Uczciwy chłopak powoli wyszedł, a Jaś oprzytomniał. Teraz dopiero zrozumiał swoje położenie: posądzono go o kradzież!... W tej chwili stanęły mu w myśli nauki matki, własny jego wstręt do podobnego występku, a wreszcie — widziany przed kilkoma laty obraz grupy ludzi, okutych w łańcuchy i otoczonych przez wojsko. Byli to zbrodniarze, do których obecnie zaliczono jego!...
Coś zamigotało mu w oczach, zaszumiało w głowie... Usłyszał brzęk kajdan i krzyki ulicznych tłumów .. Rzucił się ku drzwiom i wybiegł na ulicę.
— Łapaj!... — zawołano.
Jaś wpadł do przechodniego domu, z niego na drugą ulicę i znikł wśród tłumu przechodzących.
Około południa do sklepu majstra Durskiego zeszło się mnóstwo osób. Byli tam terminatorzy, czeladnicy, sąsiedzi, którym pan Kalasanty, po raz dwudziesty z rzędu, opowiadał o tem, jak go Jaś okradł, jak dziesięciu rubli nie oddał i jak wreszcie uciekł z domu, niewiadomo gdzie.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.