W tej chwili wszedł nieobecny dotychczas Panewka, stęskniwszy się widać za robotą, a może i za Jasiem.
— Aha!... Jak się masz, panie Ignacy?... Dobrze się popisał twój metr!... — zawołał majster, i znowu ze wszelkiemi szczegółami opowiedział mu o kradzieży, rewizji, o braku dziesięciu rubli i o ucieczce sieroty.
Panewka słuchał go skamieniały. Nagle, potoczywszy wzrokiem po obecnych, pochylił się naprzód. Oczy jego przybrały zielonawo-żółty kolor, a z poza bladych warg ukazały się rzadkie i krzywe zęby.
Zdziwiony majster przerwał opowiadanie, między obecnymi rozległ się szmer, a w tej chwili czeladnik — rzucił się na poczciwego Jędrusia i schwycił go za gardło.
Dobry chłopiec zsiniał, przykląkł i stłumionym głosem (choć go nie pytano) wybełkotał:
— Ja!... ja!...
Zaległa cisza, wśród której słychać było rozmowę na dwa szepty:
— Kiedyś podłożył pieniądze Jasiowi?... — pytał czeladnik.
— Dziś w nocy!... — odpowiedział dobry Jędruś.
— Jakim sposobem ukradłeś?...
— Otworzyłem wytrychem...
— Gdzie reszta?...
— W mojej kamizelce...
Nigdy jeszcze nie widziano tak spokojnego badania i tak szybkiego wyznania. Czeladnik po ostatnich wyrazach Jędrusia poszarpał na nim kamizelkę i z za podszewki wydobył zmiętoszony dziesięciorublowy papierek.
— Czy to ten?... — spytał majstra, rzucając bankocetel na kantorek.
— Jużci, że ten! — odparł nie żartem przelękniony Durski.
— Niechże was Bóg skarze... za to posądzenie... was i dzieci wasze!... — krzyknął Panewka.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.