że po śmierci wprost z karawanu pierwszej klasy wziętą zostanie do własnego pałacu w królestwie niebieskiem. Żadna z nich jednak nie raczyła spojrzeć na biedny liścik, który w niebogłosy zdawał się krzyczeć, ażeby go wysłano do Wólki! Przechodziły panny piękne jak jagody, a takie dobre, niewinne, miłosierne i wogóle tak doskonałe, że pojawienie się ich robiło dystrakcją wygłodzonym kancelistom pocztowym, że na ich widok pocztyljoni i bryftrygierzy żegnali się, jak przed cudownemi obrazami... Lecz i z nich żadna nie zainteresowała się liścikiem.
Przechodzili tamtędy panowie, starzy i młodzi, w futrach i paltotach, w płytkich i głębokich kaloszach. Ten miał złote okulary, inny laskę z kością słoniową, ów częstował znajomych kilkuzłotowemi cygarami, tamten posiadał kamienicę, a jeszcze inny najlepsze serce w świecie. Wielu z nich było członkami Towarzystwa Dobroczynności, albo Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Wielu troszczyło się o paralityków, lecz list Jasia, oddawna leżący w skrzynce, żadnemu nie przyszedł na myśl.
Nareszcie i on zwrócił na siebie uwagę.
Przez dziedziniec pocztowy przesuwał się codziennie jegomość chudy i łysy, w długim granatowym płaszczu. Zły to był i chytry starzec!... Ilu on panów, co powozami jeździli, wykierował na dziady; ilu kupców wsadził na Leszno; ile zgubił wdów i sierot; ilu młodym ludziom olbrzymiemi procentami zwichnął karjery, — o tem dopiero dowiemy się w dzień sądu ostatecznego.
Ponieważ staruszek przez całe życie pisywał listy na koszt, z obawy więc, czy i teraz do którego nie zapomniał przylepić marki, i czy mu go nie odrzuciła poczta, — często zaglądał do szafki. I otóż, w czasie jednej z takich odwiedzin, przeczytał adres:
„Do rąk własnych wielmożnego i kochanego pana Anzelma... w Wólce, żeby prędko doszedł.“
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.