— A co, może nie będzie interesu?... Sam djabeł nie odejmie ci tego, co przy mnie zarobisz!...
— Cóż ja mam z tem robić? — spytał zdziwiony Jaś, oglądając się niespokojnie na swoje obciążone plecy.
— Jakto co?... Będziesz za mną piasek nosił, a ja będę krzyczał i jeszcze — będę się frasował o ciebie.
Wkrótce na podwórzach domów, w okolicy Nowego Światu i Alei Jerozolimskiej, słyszano przeraźliwe wołanie Antka:
— Ho — pia!... — pia — łego!... wiślanego!
I niepewny głos Jasia:
— Piasku białego!...
Takie były owoce edukacji miłosiernego pana Karola.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W godzinę po odejściu Antka, na Marcinowe podwórze wbiegł jakiś człowiek zziajany, rozgorączkowany i stłumionym ze wzruszenia głosem począł wypytywać piaskarza:
— A nie widzieliście, człowieku, takiego chłopca w czarnym paletocie i w czapce z daszkiem?
— Nie widziałem! — odparł Marcin, robiąc na niego wielkie oczy.
— Ładny taki chłopiec, powiadam wam, cichy... Oj, jakże mi dech zapiera... Jaś mu na imię...
— Ani mi się śniło o takim! — mruknął niechętnie Marcin.
— Jak to może być?... — ciągnął dalej błagalnym głosem przybysz. — Ludzie przecież spotykali go... Tułał się w tych stronach... Alboż ja wiem, może i w Wisłę wpadł!
— Co miał wpaść? Przecież teraz Wisła stoi.
— To prawda! — mówił przybysz. — Pozwólcie mi tu spocząć trochę. Jak to może być, żebyście go nie widzieli?... przecie to taki znaczny chłopiec... Powiedział majster, że go okradł, a onby mu nawet krajki nie wziął... O jakżem się zmęczył!... Jakby tu przyszedł, to spytajcie: czy on Jaś? —