i powiedzcie, że to Jędrek ukradł, i że ja go szukam po całej Warszawie.
— Musi mieć kiepsko we łbie! — pomyślał Marcin, który sam przecie nie odznaczał się genjuszem.
— Powiedzcie mu to, a Bóg wam wynagrodzi...
Z temi słowy zerwał się znowu i pobiegł, jak pies, szukający zgubionego pana. Opuściwszy podwórze, zatrzymał się jeszcze i przez parkan zawołał:
— A nie zapomnijcie, com wam mówił... — Jaś mu na imię!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nakrzyczawszy się aż do chrypki i nasprzedawawszy piasku coniemiara, Antek i Jaś, jego oficjalista, kupili sobie nad wieczorem flaszkę piwa, pełne kieszenie bułek, pół funta lakierosa i weszli w ustronną uliczkę, celem zjedzenia kolacji. Słuszność nakazuje wyznać, że Antek, choć mały, wziął sobie znacznie większą cząsteczkę, oddając Jasiowi resztki. Na deser zaś, począł sierotę obełgiwać:
— Wiesz ty łobuz — mówił — że Marcin, jak się dowie o tem, żeśmy od innych piasek brali, to nam będzie chciał lanie zrobić?... Ale się nie bój, ja w tem jestem!... Ho! ho! mówię ci, że jakbym ja się wziął do niego, toby się jeszcze nie obejrzał, a jużby na ziemi leżał. Ho! ho! ja, mówię ci, tom w bitwie taki zawzięty, jak Żyd w tańcu, a taką, mówię ci, mam moc, żebym zmógł sołdata z karabinem i z pałaszem.
— To czemu ty sam piasku nie nosisz? — spytał Jaś.
— Eh!... bo ja tylko w bitwie taki. A wreszcie, mówię ci, że ja byle jakiej roboty nie lubię się podejmować. Kiedym pisma nosił, to nieraz gadali: „Żebyś ty, Antek, nie był taki złodziej, toby z ciebie było co dobrego!“ — alem puścił pisma w trąbę!... To czas zabiera. No, chodźmy na spacer!
I poczęli włóczyć się po mieście. Nagle Antek stanął przed kantorem wekslarza i wskazując na garstkę złota za oknem, rzekł: