drzwiom, aby je przymknąć, zobaczył jakąś kupkę drżących łachmanów, które padły na ziemię i oplątały mu nogi. Jednocześnie uczuł, że ktoś całuje mu kolana i, wśród jęku i szlochań, usłyszał wyrazy:
— Panie mój!... panie!...
Szlachcicowi serce bić przestało. Porwał dziecko w objęcia, podniósł dogóry, przypatrzył się mizernej twarzyczce i zawołał:
— O dziecko, ileś ty mi narobił zmartwienia!...
Jaś to był, obdarty, zmęczony i głodny. Lecz kto go aż tu doprowadził?...
Chyba Ten, który przylatującym bocianom i jaskółkom wskazuje niezawodną drogę...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
3-go stycznia, jeden z terminatorów Durskiego spotkał na ulicy Panewkę w stanie opłakanym. Czeladnik był pijany tak, że ledwie się trzymał na nogach,
— Co panu jest?... — krzyknął zdumiony chłopiec, ujrzawszy go.
— Idź do djabła!... — mruknął Ignacy.
— A pan wie, że Jaś się wczoraj znalazł?...
— Co ty gadasz?...
— A tak, znalazł się i jest u jednego szlachcica w hotelu Polskim — odparł terminator.
Panewce zabłyszczały oczy. Otrzeźwiał, wyprostował się i pędem pobiegł do hotelu, a spotkawszy przed bramą szwajcara, rzucił się do niego z pytaniem:
— Gdzie Jaś?... gdzie ten chłopiec, co to go wziął jakiś szlachcic?...
— A acanu co do niego?...
— Powiedzcie, gdzie on?... — błagał Panewka, chwytając szwajcara za rękę.
— Już wyjechali na pocztę z tym panem! — odparł obra-