nęła mu się ze strzemienia, więc oburącz chwycił rumaka za grzywę i na całe gardło począł wołać: tpru!... stój, ty djable!...
Jędrek usłyszał krzyk i wdrapał się na wrota; zobaczywszy zaś dziwnie ubranego panicza, wybuchnął śmiechem. Wtedy koń skoczył w lewo i tak zawinął jeźdźcem, że mu spadła aksamitna dżokiejka.
— Podnieś-no czapkę, kochanku!... — zawołał panicz do Jędrka i pędził dalej.
— A to se pan podnieś, kiedy gubisz... Cha! cha! — śmiał się Jędrek i klasnął w rękę, ażeby lepiej spłoszyć bieguna.
Wszystko to widział i słyszał jego ojciec. W pierwszej chwili zuchwalstwo chłopca mowę mu odjęło, ale wnet oprzytomniał i krzyknął z gniewem:
— Ty kondlu Jędrek!... A podaj krymkę jaśnie paniczowi, kiej ci każe!
Jędrek wziął we dwa palce dżokiejkę i trzymając ją zdaleka od siebie, podał jeźdźcowi, który już powściągnął konia.
— Dziękuję, bardzo dziękuję... — rzekł panicz, śmiejąc się nie gorzej od Jędrka.
— Jędrek! psia wiaro, a czemu czapki nie zdejmiesz przed jaśnie paniczem?... — wołał z góry Ślimak. — Zdejmij zaraz!
— A co ja mam każdemu czapkować? — odparł zuchwały wyrostek.
— Wybornie!... bardzo dobrze!... — cieszył się panicz. — Poczekaj, dam ci za to złotówkę. Wolny obywatel nie powinien upokarzać się przed nikim.
Ślimak nie podzielał demokratycznych teoryj panicza. Rzucił lejce kasztankom i z czapką w jednej, a batem w drugiej ręce, biegł ku Jędrkowi.
— Obywatelu! — zawołał panicz do Ślimaka — obywatelu, proszę cię, nie rób mu krzywdy... Nie stłumiaj niepodległości ducha... Nie...
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.