Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał prawić jeszcze, ale znudzony koń uniósł go w stronę mostu. W drodze jeździec minął wracającą do chaty Ślimakową, i zdjąwszy zakurzoną dżokiejkę, zaczął wywijać nią i wołać:
— Niech pani nie pozwala bić chłopca!...
Jędrek zniknął między budynkami, panicz przejechał most zpowrotem, ale Ślimak jeszcze stał na miejscu z batem w jednej i czapką w drugiej ręce, zdumiony tem, co się stało. Jakiś cudak, który zaczepiał mu żonę i cieszył się zuchwalstwem Jędrka, ten sam jego, uczciwego chłopa, przezwał „obywatelem“, a kobietę „panią“...
— Farmazon! — mruknął. Nakrył głowę i gniewny wrócił do koni.
— Wio, dzieci!... To ci świat nastaje, nie bój się. Chłopski syn nie chce ukłonić się panu, a pan mu to chwali. Taki on i pan. Prawda, że szwagier dziedzica, ale musi coś ma zepsute w głowie, o, ma! Wio, dzieci! Niezadługo zabraknie panów, a ty, chłopie, choć zdychaj. Ha, może Jędrek, jak urośnie, da sobie inną radę, bo on chłopem nie będzie, co nie, to nie. Wio, dzieci!...
Zdawało mu się, że widzi Jędrka w butach bez cholew i aksamitnej dżokiejce.
— Tfu! — splunął. — Już dopokąd ja oczu nie zamknę, ty się, kundlu, tak nie odziejesz. Wio, dzieci! Zawdy trzeba mu dziś sprawić basarunek, bo tak się znarowi, że kiedy przed samym dziedzicem nie zdejmie czapki, a ja stracę zarobek. Dopierożbym miał! A wszystko przez babę, co wciąż buntuje chłopaka. Nic nie pomoże, trza mu porachować gnaty!...
Teraz Ślimak spostrzegł znowu pył na gościńcu, ale od strony równin, i zobaczył dwa jakby cienie: jeden wysoki, a drugi podługowaty. Podługowaty szedł za wysokim i kiwał głową.
— Ktoś krowę wiedzie — pomyślał chłop — ale przecie