Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pijcie z Bogiem.
Wypili i w milczeniu zaczęli gryźć suchą kiełbasę, położywszy na talerzu widelec. Na widok wódki zrobiło się Maćkowi tak przyjemnie, że aż westchnął. Następnie włożył obie ręce za pazuchę i nieco wysunął nogi z pod ławy. Potem przyszło mu na myśl, że sołtys i gospodarz muszą być w tej chwili bardzo szczęśliwi, więc — i on czuł się szczęśliwym.
— Już nie wiem, co robić — mówił Ślimak — czy brać krowę, czy nie? Tyleście, sołtysie, zacenili, że mnie i ochota odchodzi.
Grochowski niespokojnie poruszył się na stołku.
— Mój kumie — rzekł — moi złoci, co ja pocznę, kiedy to sierocy interes? Ja Magdzi muszę grunt kupić, choćby dlatego, że się to mojej babie niepodoba.
— Za morgę nie dacie trzydziestu pięciu rubli, teraz ziemia tania.
— Ale zdrożeje, bo ma być w naszej gminie jakaś nowa droga, i Niemcy skupują grunta.
— Niemcy? — powtórzył Ślimak. — Przecie oni już kupili Wólkę.
— To ją sprzedadzą innym Niemcom, a sami przybliżą się do nas.
— Byli tu dziś u mnie na polu dwa Niemce, i dużo się wypytywali, alem nie zrozumiał, czego chcą — rzekł Ślimak.
— A widzicie. Chcą tu wleźć. Jak zaś osiądzie jeden, to zara za nim ciągną inni, jak mrówki do miodu, i ziemia drożeje.
— Czy oni aby umieją chodzić około roli?
— Jeszcze i jak! Nawet więcej mają prefitu, aniżeli chłop, co się tu urodził — odparł Grochowski.
— Osobliwość!...
— Ho, ho! Niemcy to mądre. Mają dużo bydła, sieją koniczynę, a w zimie robią rzemiosło. Chłop przy nich nie wytrzyma.