— Skosiłbym se trawę i zwiózłbym na podwórek. Niechby on szedł do mnie, nie ja do niego.
— A jakżebyś ty śmiał kosić pańską trawę?
— Jaka ona pańska! Czy to dziedzic ją posiał, albo czy łąka jest przy jego chałupie?...
— A widzisz, żeś głupi, bo łąka jest pańska, tak jak i wszystkie pola.
Wskazał ręką na horyzont.
— Jużci niby jego — odparł Jędrek — dopóki mu kto nie zabierze. Przecie ja wiem, że i wasze dzisiejsze grunta i chałupa były pańskie, a dziś są wasze. Tak samo z łąką. Co on lepszego, że chociaż nic nie robi, ma ziemi za stu chłopów?
— Ma, bo ma.
— A dlaczegoż wy tyle nie macie, albo Grzyb, albo inny?
— Bo on jest pan.
— Dużo z tego! Żebyście wy, tatulu, ubrali się w surdut i nogawice wyciągnęli na buty, toby z was był także pan. Ale gruntu tyle co on, nie macie.
— Mówię ci, żeś głupi! — oburzył się Ślimak.
— Ja jeszcze głupi, to prawda, bom się nie uczył. Ale Jasiek Grzyb przecie mądry, bo nawet pisał przy kancelarji. A co on gada? Gada, że musi być równość, a będzie wtedy, jak chłopi panom grunta zabiorą, i każdy będzie miał swoje.
— I Jasiek głupi, bo jakby wszyscy mieli swoje, toby nikt u innego nie chciał robić. Jasiek świata nie poprawi. Niech lepiej patrzy, żeby ojcu pieniędzy ze skrzyni nie wykradał i po mieście nie latał od szynku do szynku. Mądry on dysponować cudzem. Moje oddałby Owczarzowi, pańskie wziąłby sam, ale swego nie wypuściłby z garści. Już niech se będzie, jak Pan Bóg miłosierny stworzył, a kościół święty naucza, a nie jak chcą Grzybowie, stary i młody.
— Albo dziedzicowi dał grunta Pan Bóg? — bąknął Jędrek.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.