— To ten sam, co jechał na koniu i czapka mu ze łba zleciała — dodał Jędrek.
Chłop pochylił głowę w jedną stronę, potem w drugą, przypatrzył się.
— Jużci że on, pokraka!... — rzekł z niechęcią.
I dodał szeptem:
— Zły znak!... Pewnie mi łąki nie wypuszczą, kiedy nam drogę zastąpił ten farmazon.
— Ale fuzję ma porządną! — mówił Jędrek. — Do czego on tu strzylo, bo ino wróble latają?... Iii... może do niczego?... Ja, żebym miał fuzję, tobym se strzelał cały dzień, choćby w górę, a prochu psiakość tylebym sypał, żeby na samej plebanji huczało.
— Do nas on nie strzeli? — cicho zapytał Stasiek, wahając się, czy iść dalej.
— Co ma do nas strzelać? — odparł ojciec. — Przecież do ludzi strzelać nie wolno, za to jest kryminał. Chociaż... kto go wie, na coby się nie porwał taki zaprzaniec!...
— Oj! oj! — pochwycił Jędrek — niechnoby spróbował...
— A cóżebyś mu ty zrobił?
— Złapałbym mu fuzję i odniósł do wójta. Jeszczebym se parę razy strzelił po drodze.
Tymczasem myśliwy, nabijając swoją lankastrówkę, zbliżył się do chłopów. Na troku u jego torby wisiały zakrwawione szczątki wróbla.
— Niech będzie pochwalony — rzekł Ślimak, zdejmując czapkę.
— Dzień dobry, obywatelu! — odparł strzelec, uchylając aksamitnej dżokiejki.
— Śliczności fuzja — westchnął Jędrek.
Panicz poprawił binokle i z uwagą spojrzał na chłopca.
— Podobała ci się? — spytał. — Hę?... Czy to nie ty podałeś mi wtedy czapkę?...
— Jużci ja, ino pan jechał na koniu i bez fuzji.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.