i odeszli. Widząc, że już nie patrzą, chłop obrzucił ich ognistem spojrzeniem i wzburzony począł szeptać do siebie:
— Ehej! chcieliśta chłopa oszwabić, ale ma on swój rozum, ma!... Pewniakiem już w tym roku, jak mówił Grochowski, będą nam dodawali gruntów, i dlatego pilno im sprzedać!... Sto dwadzieścia rubli za taką łąkę, co warta ze dwieście... Głupiemu gadać, nie mnie... Ale dobre i sto dwadzieścia, kiedy przyjdzie oddać darmo.
— Cosik szlachta tęgo kręciła, niech ich tam!... — zauważył Jędrek.
— Cicho bądź — zgromił go ojciec, a w duchu dodał:
— Nawet hołociuch, a i to poznał się, że kręcą...
Nagle nasunęła mu się inna uwaga:
— A może teraz nie będą rozdawali gruntów, tylko państwu taka fantazja strzeliła, żeby mi tanio sprzedać?...
Zrobiło mu się gorąco. W tej chwili chciał wołać za państwem, rzucić się im do nóg i błagać, ażeby mu choć za sto trzydzieści rubli oddali łąkę. Ale państwo byli już w połowie ogrodu. Wtem odłączył się od nich panicz i znów przybiegł do chłopa.
— Kupujże tę łąkę! — mówił zadyszany. — Szwagier jeszcze się zgodzi, tylko go proś.
Na widok niemiłego panicza, w Ślimaku zbudziła się poprzednia nieufność.
— Kiej bez żony kupować nieładnie — odparł, uśmiechając się.
— Bydlę! — mruknął panicz i zawrócił się do dworu.
Łąka przepadła.
— Czego jeszcze stoicie, tatulu? — nagle zapytał Jędrek, widząc, że Ślimak oparł się o sztachety i duma.
— Bo nie wiem, czy dobrze zrobiłem, żem nie kupił za sto dwadzieścia rubli onej łąki? — mruknął chłop.
— Coście mieli źle robić, kiedy za siedemnaście rubli macie to samo?
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.