Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak ci mnie para tumanił. A kiedy zobaczył, że ja — nie, doprowadził mnie do samej pani. Ona — znowu wzięła mnie zagadywać, żebym jej chłopaków posyłał do uczenia, a pan przez ten czas wygrywał se na organach...
— Cóż on chce zostać organistą, jak mu ziemię zabiorą? — spytała gospodyni.
— On se tak wciąż przygrywa; nic nie robi, ino przygrywa. Więc potem — prawił chłop — wyszedł i pan, a oni zaraz zaczęli mu śwargotać po frajcusku, że chłop (niby ja) jest strasznie twardy, że podejść go (niby mnie) nie można, zatem — żeby mi co prędzej sprzedał łąkę, nim się opamiętam.
— Toś ty zmiarkował, co oni gadają?
— Com nie miał zmiarkować! Przecie ja i po żydowsku jestem wyrozumiały.
— I nie kupiłeś łąki? Dobrześ zrobił, bo w tem jest nieczysty interes — zakończyła kobieta.
Ale chłop nie ucieszył się z żoninej pochwały, znowu bowiem opanowała go wątpliwość, co do zamiarów państwa.
— A może oni szczerze chcieli sprzedać łąkę tak tanio? — myślał.
Przestał jeść i wałęsał się z kąta w kąt po chacie. Ogarniał go coraz większy niepokój, że może źle zrobił, opuściwszy taką okazję, ale — dodawał sobie otuchy, mrucząc:
— Nie mnie okpić! Znam ja się na rzeczy!...
Nareszcie wzburzenie Ślimaka dosięgło zenitu. Siadł na ławie, potem zerwał się z niej, pochwycił się za głowę i przez chwilę już nie wiedział, co ma robić z ciężkiej niepewności. Nagle spojrzał na Jędrka i — błysnęła mu myśl szczęśliwa.
— Chodź ino tu, Jędrek — rzekł do chłopca, zdejmując rzemyk z bioder.
— Oj tatulu, nie bijcie mnie! — wrzasnął chłopak, któremu zresztą już od paru godzin zdawało się, że bicie go nie minie.