Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

u Żyda widział lamentarz, tak se śkika między nimi, jak zając... To ci chłopak!... Szkoda, żem mu nie kazała wzuć butów, bo jeszcze pomyślą, że on jaki sierota, nie gospodarski syn.
Ujęła się pod boki i zadowolona patrzyła na Jędrka, który z wielką śmiałością przenosił tyki i ciągnął łańcuch od punktu do punktu.
Wkrótce oddział inżynierski zeszedł w nizinę i ukrył się przed oczyma chłopów.
— Cosik z tego będzie — rzekł zadumany Ślimak — albo dobre, albo złe.
— Co ma być źle, jak dodadzą gruntów? — wtrąciła Ślimakowa. — A ty co myślisz, Maćku?
Parobek zakłopotany pytaniem, otarł pot z czoła i odparł po namyśle:
— Co ta być może dobrego? Pamiętam, kiedym służył u pana w Krzeszowie (będzie temu sześć roków), a rychtyk tacy sami przeszli przez pola z tykami, to zara na jesień wójt zrobił w kasie deces, i cała gmina musiała się za niego składać. Każda nowa rzecz jest niepewna — zakonkludował.
Słońce schylało się ku zachodowi, kiedy nadbiegł zadyszany Jędrek, wołając na matkę, ażeby wyniosła mleka z lochu, bo idzie tu dwóch panów, wielkich panów, którzy mu za noszenie łańcucha dali dwa złote.
— Oddaj to zaraz matce! — krzyknął Ślimak. — Oni ci zapłacili dwa złote nie za łańcuch, ale za mleko, co u nas zjedzą.
Jędrek o mało się nie rozpłakał.
— Co mam oddawać moje pieniądze? — mówił. — Przecie oni za to, co zjedzą, osobliwie zapłacą i jeszcze za inne rzeczy, co wezmą!... Nawet pytali się, czy w chałupie są kurczęta i masło...
— To oni kupcy, że dowiadują się o masło i kurczęta? — spytał Ślimak.