Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kupcy, ino wielkie państwo, co jeżdżą z szałasem i z kucharzem, a on im w polu jeść gotuje.
— Cygany, czy co? — mruknął Ślimak.
Nie czekając na zakończenie rozmowy, gospodyni zbiegła do chaty, a niebawem ukazali się i dwaj panowie. Byli spoceni, opaleni i kurzem okryci, ale mieli takie wspaniałe miny, że na ich widok Ślimak i Owczarz zdjęli kapelusze, jak na komendę.
Powitawszy chłopów, starszy pan, z długą czarną brodą, zapytał:
— Który to gospodarz?
— Ja — rzekł Ślimak.
— Dawno tu mieszkasz?
— Od dziecka.
— I widziałeś, jak ta rzeka wylewa?
— Albo raz!...
— A nie pamiętasz, jak wysoko podnosi się woda?
— Czasami, jaśnie panie, wyleje nad łąkę tak, że chłopby się utopił.
— Wiesz to z pewnością?
— Wszyscy wiedzą, bo przecie i te wyrwy, co są z boku góry, to woda wyżarła.
— Trzeba będzie postawić most dziesięciosążniowy — odezwał się młodszy pan.
— Zapewne — odparł starszy. Rozejrzał się po łące i znowu zwrócił się do Ślimaka.
— A mleka u was dostaniemy?
— Już moja zeszła nadół, niech panowie pozwolą.
Panowie skierowali się do chaty, a za nimi Ślimak, Owczarz i nawet Magda. Jedzenie mleka przez podobnych gości było tak wielkim wypadkiem w gospodarstwie Ślimaka, że godziło się opuścić żniwo.
Nie mniejsza niespodzianka czekała ich na podwórzu. Ślimakowa z Jędrkiem wynieśli przed chatę stołki z poręczami