i wiśniowy stół, nakryli go obrusem, położyli talerze, blaszane łyżki, osełkę masła, bułkę sitnego chleba i cały ser z kminkiem. Na progu chaty stała w pogotowiu dzieża zsiadłego mleka, a o kilkanaście kroków z boku trzy kury, z gromadą kurcząt, dziobały kaszę, krzycząc i rozpychając się.
Panowie spojrzeli po sobie zdziwieni.
— No, no — szepnął młodszy — szlachcic lepiejby nas nie przyjął.
Siedli przy stole, zjedli pół dzieżki mleka, pochwalili ser i masło, wreszcie starszy zapytał Ślimakowej, co się należy?
— Niech panom będzie na zdrowie — odpowiedziała kobieta.
Zdziwili się jeszcze więcej.
— Darmo przecie objadać was nie możemy — rzekł starszy pan.
— My nie weźmiemy pieniędzy za gościnność. Wreszcie mój chłopiec tyle u państwa zarobił, jakby za cały dzień żniwa.
— A co?... — szepnął młodszy pan do starszego. — Tacy są polscy chłopi!...
Wydawali się obaj bardzo zadowolonymi, a starszy pan odezwał się do Ślimaka:
— Za takie przyjęcie wybudujemy wam tu niedaleko, stację.
Ślimak ukłonił się.
— Kiej nie wiem, jaśnie panie, naco to jest i co panowie chcą u nas zrobić?
— Przeprowadzimy wam tędy kolej żelazną.
— Drogę żelazną — powtórzył młodszy pan.
Ślimak pokręcił głową.
— Kto u nas będzie jeździł po takiej?... Najtwardszy koń zdarłby kopyta!
— To też wozów nie będą ciągnąć konie, tylko lokomotywa.
Chłop podrapał się w głowę.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.