Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

wiózł?... — myślał chłop, i wstyd mu się zrobiło tych pieniędzy.
— Wiesz, Jagna — rzekł raz do kobiety — możeby pojechać za panami i oddać im ten grosz?
— O głupi! — krzyknęła kobieta — a przecie każdy tak zarabia, kto handluje. Jeszcześ im łaskę wyświadczył, że sprzedawałeś kuraki po dwa złote, kiedy Żydom płaciliby po pół rubla...
— Ale kupowałem u ludzi po złotemu.
— A Żyd po czemu kupuje?
— Żyd nie jest rolnikiem i wreszcie on niechrzczony.
— Zato on zarabia po dwa złote i po dziesiątce na każdym kuraku, a ty po złotówce. Wreszcie złotówka to nawet nie zarobek, ino podarunek, co panowie dali ci za fatygę.
Wyraz „za fatygę“ uspokoił chłopa. Jużci on się sfatygował, a panowie mogą mu tyle ofiarować, ile im się podoba. Państwo z Warszawy dobrze widać płacą za fatygę, kiedy nawet szwagierek dziedzica za podniesienie czapki dał Jędrkowi srebrną czterdziestkę.
Kiedy gospodarstwo zajęli się dostawą dla inżynierów, całe żniwo spadło na Maćka Owczarza. Co dawniej robili we troje, albo w pięcioro, to dzisiaj on musiał odrabiać sam jeden. Wychodził na wzgórza przede dniem, schodził późno w nocy i żął, snopki wiązał, mendle układał, a rozmyślał: „Jaka to może być droga żelazna, po której jeżdżą bez koni?“
Widząc, że mimo pilności parobka robota ciągnie się dłużej niż zwykle, Ślimak wynajął do pomocy starą Sobieską. Baba przyszła o szóstej z niedużą butelką lekarstwa na ranę w nodze i do południa żęła za dwie osoby, wyśpiewując grubym głosem piosenki, których nawet Maćkowi wstyd było. Ale kiedy po obiedzie zażyła lekarstwo, mocno pachnące okowitą, kuracja tak ją rozebrała, że babie wypadł sierp z ręki.
— Ty, gospodarzu — poczęła wykrzykiwać — ty, gospodarzu, zbijaj grosze, a ty, najmito — żnij!... Ty, gospoda-