Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

rzu, kupuj żonie fulary, a ty, najmito, łaź na czworakach po polu i nosem się podpieraj...

Kiedy pan bogacieje,
Ze sługi pot się leje!

Żnij, Maćku!... Żnij, stara Sobieska!... a ja bez ten czas będę chodził pod boki z inżynierami, będę instygował na całą wieś i chował ruble do skrzyni!... Zobaczyta, że on jeszcze nazwie się panem Ślimaczyńskim!... Ma para szczęście, widać djabeł go urodził z parszywej suki... Żywych i umarłych... amen...
To wyszeptawszy, upadła Sobieska w brózdę i nie ocuciła się do zachodu słońca. Mimo to, wypłacono jej za cały dzień żniwa, bo chora niewiasta miała ostry język, i kiedy Ślimak chciał potargować się z nią za czas przespany — odparła, całując go w rękę:
— Co się tam macie ze mną swarzyć, panie gospodarzu?... Sprzedacie jedno kurczątko więcej i wyrówna się wam, bez mojej krzywdy!...
— Zawsze najlepiej takiemu, co potrafi się przymówić!... — pomyślał Owczarz.
Kiedy zaś w niedzielę wszyscy z chaty wybierali się do kościoła, on usiadł na przyzbie i zaczął ciężko wzdychać.
— A ty, Maćku, nie idziesz do kościoła? — zapytał go Ślimak, zmiarkowawszy, że parobkowi coś dolega.
— Gdzie mnie do kościoła! — westchnął Owczarz. — Ino wstydubym wam narobił...
— Cóż ci brak?
— Nie brakuje mi nic, ale obuwie mam takie, że co stąpnę, to noga idzie naprzód, a but psia kość zostaje na drodze.
— Sameś winien — rzekł Ślimak — bo czemu nie mówisz? Przecie należą ci się zasługi, i dam ci zara sześć rubli.
Po chwili wyniósł z izby pieniądze, a Owczarz objął go za nogi.