— A świadków masz? — krzyknął ostro Maciek. — Bo ja ci mówię, że mnie chcesz okpić...
Szynkarz chwilę pomyślał.
— Świadków — rzekł — to ja nie mam, i dlategom ciebie do tej pory nie zaczepiał o pieniądze. Ale jak mi przysięgniesz tu, w oczy, przy ludziach, żeś mnie wtedy nie całował i nie prosił o kredyt, to — ja tobie daruję moje siedem złotych. Wstyd — dodał szynkarz, spluwając — żeby parobek od takiego porządnego gospodarza zarywał biednych Żydków!... Ja wam, Owczarzu, daruję, ale od tej pory nigdy nie wstępujcie do mojej karczmy, bo ja muszę wstydzić się za was.
Parobek zachwiał się. A może on naprawdę winien siedem złotych?...
— No — rzekł — kiedy tak gadacie, to ja wam oddam. Ino bójcie się, żeby was Pan Bóg nie pokarał za moją krzywdę.
W duszy jednak wątpił, czy Pan Bóg za takiego jak on biedaka zechce karać taką wielką osobę jak szynkarz.
Już miał wychodzić, zgryziony, kiedy weszło do karczmy kilku galicyjskich bandosów. Zasiedli do stołu i poczęli rozmawiać o tem, że przy budowie kolei żelaznej będą wielkie zarobki.
Maciek przysunął się, a widząc, że są jak i on sam obdarci, odezwał się:
— Czy to prawda, żeby gdzie na świecie były drogi żelazne? Przecie na taki interes toby ze wszystkich sklepów nie starczyło żelaza. Nawet chyba nie miałby tyle sam rząd...
Bandosy wyśmieli go. Ale najroślejszy z nich, który odznaczał się wojskową czapką i bardzo wypukłą krtanią, rzekł:
— Czego się tu śmiać, że taki prostak nie wie, co jest kolej żelazna? Siądź se tu, bracie, przy mnie, ja ci wszystko jak należy opowiem, ale — postaw butelkę gorzałki.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.