Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

Nim Maciek zdecydował się, wódka już była na stole. Podał ją szynkarz, mówiąc:
— Dlaczego on nie ma wódki postawić? On już postawił!... To dobry chłop...
Co się działo później, Owczarz nie pamięta. Ktoś opowiadał mu, jak prędko jeździ luftmaszyna, a ktoś inny krzyczał, że powinien kupić buty, nie zaś przepijać pieniądze. Później ktoś jeszcze inny wziął go za ręce i nogi i z szynku wyniósł do stajni. Ale kto? Owczarz nie wiedział. Jedno było pewne, że wrócił późno do domu, nie mając ani grosza.
Gospodyni patrzyć na niego nie chciała, a Ślimak kiwał głową i mówił:
— Oj, ty, ty!... Nigdy się nie dorobisz, bo djabeł w tobie siedzi i pcha cię do ladajakiej kompanji.
Tym sposobem Owczarz nie kupił sobie nowych butów; natomiast w kilka tygodni później zyskał dobytek, o jakim nigdy mu się nie śniło.
Był słotny wieczór wrześniowy. W miarę jak gasnął dzień, niebo pokrywało się nowemi warstwami obłoków, coraz niżej sięgającemi, coraz więcej poszarpanemi i posępnemi. Lasy, wzgórza, wieś, nawet płoty przy domu stopniowo rozpływały się w szarej oponie, ziejącej deszczem gęstym i drobnym, tak drobnym, że wszystko przenikał. Było go pełno w ziemi, która rozmiękła jak rozczynione ciasto; pełno na drodze, gdzie spłynął brudno-żółtemi strumykami, pełno na podwórku, gdzie tworzył ciemne kałuże. Nasiąkały nim dachy i ściany chałup, szerść zwierząt, odzienia, nawet dusze ludzkie.
W chacie Ślimaka myślano o kolacji, ale nikt nie miał humoru. Gospodarz ziewał, gospodyni była gniewna, chłopcy senni i nawet Magda ruszała się leniwiej niż zwykle. Spoglądano na komin, gdzie powoli dogotowywały się kartofle, to na drzwi, któremi miał wejść Owczarz, to na okno, za którem słychać było plusk kropli deszczu, które spadały z chmur wyższych, niższych i najniższych, ze wszystkich budynków, ze