spały, kiedy chłop, wróciwszy z karczmy, zaczął rozbierać się po ciemku.
— A co? — spytała go żona.
— To sprawka Josela — odparł. — On nimi kieruje, jak rataj wołmi.
— I nie dopuszczą cię?
— Oni nie, ale ja pójdę do samego dziedzica.
— Jutro pójdziesz?
— Jutro. Inaczej przepadnie mi łąka. A cóż jabym począł bez niej, nieszczęśliwy?... — westchnął chłop.
Przyszło jutro, przyszło pojutrze, nawet tydzień upłynął, a Ślimak nie wybrał się do dworu. Jednego dnia mówił, że musi dla kupca zmłócić żyto, drugiego — że jest za zimno na wychodzenie z domu, innego — że się przerwał, i że mu we środku dolega. Naprawdę zaś ani młócił, ani się przerwał, tylko coś go zatrzymywało na miejscu. Coś, co chłopi nazywają nieśmiałością, szlachta próżniactwem, a uczeni — brakiem woli.
Przez te dnie mało jadał, nic nie robił, gniewał się na wszystkich i tułał się po całem gospodarstwie, wzdychając. Najczęściej stawał nad pokrytą śniegiem łąką i dumał; toczyła się w nim walka. Rozum mówił, że trzeba iść do dworu i raz skończyć interes o łąkę tak czy owak; ale jakaś inna potęga trwożyła mu serce, pętała nogi, albo szeptała w ucho: „Nie śpiesz się, jeszcze dzień pofolguj, jakoś się to ułoży...“
— Józek, czego ty nie idziesz do dziedzica? — wołała żona. — Przecie raz musisz tam pójść i rozgadać się.
— A jak mi łąki nie sprzeda, to co?... — odpowiadał chłop.
I tak wahał się, aż pewnego wieczora dała mu znać Sobieska, że deputaci ze wsi byli dzisiaj u pana, z prośbą, aby im sprzedał majątek.
Sobieską strasznie łamało po kościach, więc prosiła Śli-
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.