Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Buntować nie buntuje — odparła baba — ino tak czasem wścibi słówko, że wy już nie gospodarz, ino handlujący. Chłopy to są gorzej na was zajadłe, aniżeli on. Nie mogą zapomnieć, żeście u nich kupowali kuraki po złotemu, a miernikom sprzedawali po dwa...
Skutkiem tych wiadomości, Ślimak nazajutrz rano wybrał się do dworu i w południe wrócił kwaśny do domu.
— No i cóż? — zapytała go żona.
— No, byłem i wszystko ci rozpowiem, ino dawaj jeść.
Rozebrał się, zasiadł do miski kapuśniaku i prawił:
— Inom, mówię ci, minął bramę, patrzę, a po jednej stronie dworu wszystkie okna rozwarte. Na taki ziąb! słyszysz ty, Jagna?... Myślę, czyby kto, nie daj Boże, umarł?... Zaglądam, a tu w największej izbie (tej z białemi słupami, wiesz, co tyla jak kościół), jeździ se po podłodze lokaj, Mateusz. Bez kapoty, w fartuchu, szczotką się podpiera i tak jeździ, jak chłopcy po lodzie. Mówię mu: „Pochwalony! co robicie Mateuszu?“ — „Na wieki! — on mówi — widzita, że glancuję podłogę, bo będą u nas dzisiaj wielgie tańce.“ — „A pan — mówię — jeszcze nie wstał?“ — „Ech — on mówi — pan wstał, ino se tera z krawcem przymierzają kierezyją, bo pan na tańce ubierze się za krakowiaka, a pani za cygankę.“ — „A ja — mówię — chciałem go prosić, żeby mi sprzedał łąkę.“ — A Mateusz, niby lokaj, na to: „Nie bądźcie głupi, Ślimaku! Gdzieżby pan gadał z wami o łące, kiedy sztyftuje się na krakowskie wesele?...“ I znowu wziął jeździć, aż mi się oczy rozbiegały od samego patrzenia.
Odszedłem se od okna i postojałem krzynę czasu wedle kuchni. Słyszę, rwetes okrutny, ogień palą jak w kuźni, masło skwierczy. Naraz patrzę — wylatuje z kuchni Ignac Kempiarz, co jest we dworze za kuchtę, ale taki ci nieborak pojuszony, jakby go kto siekierą dziabnął. Wołam: „Ignac! la Boga, a z ciebie kto tak farbę puścił?“ — „Nie ze mnie to — on mówi — ino mi kucharz dał w pysk zarzniętym