— A nie słyszeliście, nie sprzedał jeszcze wasz dziedzic majątku? — odezwał się gruby głos z drugich sani.
— Poco ty to gadasz, Fryc!... — zgromił go siedzący z nim razem.
— Bo djabła wart cały ten interes — odpowiedział gniewnie gruby głos.
— Ehe, to oni!... — mruknął Ślimak, wpatrując się pociemku w podróżnych.
Sanki pomknęły naprzód.
— Musi to starezakony — rzekł Owczarz — bo jakoś kiepsko gadali i mają brody.
— Tamten przedni to zokon, ale te dwa to Niemce z Wólki — odparł Ślimak. — Pamiętam ich, bo mnie zaczepiały tego lata.
— Że u szlachty, to nawet zabawy niema bez Żyda — mówił Owczarz. — Ledwie tamci pojechali, a już ten za nimi ciągnie.
— Jak dym za ogniem — dodał Ślimak.
Tak rozmawiając, dojechali do wrót, gdzie czekał na nich Jędrek z latarnią. Niebawem znaleźli się w chałupie, okryci szronem, bo mróz był coraz tęższy.
Tymczasem sanie, wiozące starozakonnego i dwu Niemców z Wólki, powoli opuściły się w dolinę, minęły most na rzece, z niemałym trudem wjechały na pierwszy taras pagórków i dobiły się do karczmy. Tu do uszu podróżnych doleciały urywane dźwięki muzyki i różowy blask smolnych beczek, płonących przede dworem. Niemcy wysiedli i weszli do szynku, skąd po chwili wybiegł karczmarz Josel i przez kilka minut półgłosem rozmawiał z przyjezdnym. Wreszcie nisko mu się ukłonił i kazał furmanowi zawieźć go do dworu.
Za odjeżdżającym wybiegł z karczmy jeden z Niemców, wołając: „hej! hej!“ Sanki zatrzymały się, Niemiec oparł się na ich krawędzi i mówił:
— Dziś nic z tego interesu nie będzie.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.