Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

we drzwi, zaklęło na djabła i pioruny, i do pokoiku znowu wpadł ułan.
— Władku! — zawołał — hrabia śmiertelnie obraził się za afront, jaki robisz jego narzeczonej, i chce wyjeżdżać...
— Boże! jakim ja nieszczęśliwy — jęknął dziedzic. — Napisz pan, panie Hirszgold, umowę, zaraz wrócę...
Wybiegł. Kupiec wydobył z torebki podróżny kałamarz i pióro, z kieszeni złożony we czworo arkusz papieru i przy blasku stearynowej świecy, wśród dźwięków muzyki, łoskotu nóg, krzyków prowadzącego tańce, napisał kilkanaście wierszy. Potem znowu wpadł w spokojną zadumę.
Po kwadransie ucichnął mazur, a wkrótce w pokoiku ukazał się dziedzic zmęczony, ale promieniejący.
— Gotowe? — spytał wesoło.
— Gotowe.
Przeczytał i podpisał, mówiąc z uśmiechem:
— Jaką wartość może mieć ta umowa!...
— Dla sądu żadnej, ale dla pańskiego teścia jest ważną. No, a on ma pieniądze — odparł kupiec.
Dmuchnął na podpis, powoli złożył papier i na zakończenie spytał, z odcieniem lekkiej ironji:
— Cóż pan hrabia nie gniewa się?
— A udało mi się go uspokoić — odparł zadowolony dziedzic.
— W tym roku będzie on miał większe zmartwienie przez swoich wierzycieli — mruknął kupiec. — No, żegnam pana, wesołej zabawy.
Podał rękę dziedzicowi, który z pośpiechem opuścił pokoik, wracając na salę balową.
Kupiec zaczął powoli wciągać futro. Współcześnie, jak z pod ziemi, zjawił się Mateusz.
— Wielmożny pan — odezwał się lokaj, pomagając mu ubrać się — wielmożny pan kupił nasz majątek?...
— Co to dziwnego? nie pierwszy i nie ostatni — odparł kupiec. Sięgnął do pugilaresu i dał lokajowi trzy ruble.