Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawołam konie, jaśnie panie — rzekł zgięty do podłogi lokaj.
— Nie potrzeba — odpowiedział kupiec. — Moja kareta została się w Warszawie, a tu mam tak ordynarny ekwipaż, że mi nie wypada popisywać się z nim.
Po tych słowach wyszedł za bramę dziedzińca piechotą, odprowadzony z honorami przez Mateusza.
We dworze zaczęto tańczyć kontredansa we trzydzieści par, co trwało do kolacji. Po kolacji wzięto się znowu do polki, walca, mazura, i tak bez końca. Na wschodzie ukazał się blady świt, w chatach zapłonęły ogniska, na podwórkach zaskrzypiały żórawie studzien, w stodołach zatętniały cepy, a we dworze wciąż tańczono i tańczono.
Wraz ze wschodem zimowego słońca, Ślimak zarzucił na ramiona sukmanę i, szepcząc pacierz, powlókł się przez wrota. Czasem spoglądał na niebo i zapytywał je wzrokiem: jaka będzie pogoda? — to znowu zwracał ucho w stronę dworu, skąd dolatywały go szczekania psów i urywane dźwięki muzyki. Za tym odgłosem wyszedł na drogę i machinalnie zmierzał w stronę pokrytej lodem rzeki, wciąż ustami szepcząc pacierz, a w głowie rozmyślając, jak to długo i wesoło bawi się państwo we dworze...
Patrzył na błękit niebieski, na śnieg, zaróżowiony promieniami słońca, na obłoki, jakby skąpane w purpurze, wdychał mroźne powietrze ranka i czuł, że tego nieba, śniegu i mrozu nie oddałby za najpiękniejszą muzykę i tańce.
— Jużby ja tam mojej biedy nie mieniał na wasze zabawy!... — szepnął. — Zmęczą się, nie wyśpią jak należy i tyle dobrego...
Znowu przypomniał sobie modlitwę, odegnał z serca światowe myśli i mruczał:
— Drugi pacierz... Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Nagle poza pagórkiem usłyszał rozmowę. Posunął się w tamtą stronę kilka kroków i ujrzał dwu ludzi w długich