Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

trawy i mchem porosły. Co najwyżej, pastuch, nocujący w polu, rozpalał pod nim ognisko, zmęczony rataj kładł się na południowy spoczynek, albo chytry na pieniądze człowiek szukał pod nim ukrytych skarbów. Gorszego nic im się nie zdarzyło.
Dziś przecie i dla głazów wybiła ostatnia godzina. Współcześnie z niszczeniem lasu jakowiś ludzie poczęli przesiadywać około sędziwych kamieni. Na wsi z początku myślano, że Niemcy szukają skarbów, ale wnet Jędrek wypatrzył, że oni wiercą dziury.
— No, i nie głupie te Szwaby, żeby wiercić kamienie — mówiła, zmywając naczynia, Ślimakowa do starej Sobieskiej. — Choroba wie, naco im to?...
— E... widzicie kumo, ja wiem, naco oni to robią — odparła baba, przymykając czerwone oczy.
— Nacóżby? Chyba przez swoje głupstwo.
— Ni!... — prawiła Sobieska. — Oni, widzicie, wiercą, bo oni, widzicie, słyszeli, że w takim kamieniu siedzi żaba...
— Więc co z tego? — zapytała Ślimakowa.
— Więc oni, widzicie, chcą zobaczyć, czy to prawda.
— No, a z tego im co?
— A choroba ich wie — odpowiedziała Sobieska tak przekonywającym tonem, że Ślimakowa uznała kwestję za wyczerpaną.
Tymczasem Niemcy nie szukali żab w kamieniach, lecz w wywiercone dziury zakładali naboje, przysypywali je piaskiem i poczęli głazy rozsadzać. Cały dzień trwała kanonada, której huk rozchodził się po najdalszych krańcach doliny, głosząc wszystkim i każdemu z osobna, że nawet skała nie oprze się Niemcowi.
— Twardy naród te Szwaby! — mruknął Ślimak, przypatrując się podruzgotanym olbrzymom.
I pomyślał o kolonistach, którzy nabyli grunta dworskie, a chcieli kupić jego ziemię.