— To kupmy im grunt gdzie indziej — wtrącił Orzechowski.
— Nanic. Jak mi ten zbój zejdzie z oczu, to grunt sprzeda, a potem gdzie zmarnieje.
— Moja Pawlinka go upilnuje.
Grzyb smutnie zamyślił się.
— Gadacie, kumie — rzekł — bo go nie znacie, jaki to pies. I ja, i wy, i Pawlinka będziemy go we troje pilnowali i jeszcze nie upilnujemy. Toż ci ten odmieniec jednej nocy w domu nie przenocuje, a jak się zdarzy, bez tydzień go nie widzę!...
Pożegnali się gospodarze, i każdy legł na spoczynek z odrobiną nadziei w sercu, że jeometra bawi we wsi tylko przejazdem. Następny dzień jednak przekonał ich, że byli w błędzie. Skoro świt bowiem, wstał jeometra, zabrał z karczmy wiązkę kijów, blaszaną rurę z planem, oplataną butelkę najmocniejszej gorzałki i poszedł na dworskie pola.
Przez kilka dni widziano go, jak chodził tam i napowrót w towarzystwie całej gromady Niemców. Jedni przed nim i za nim nosili tyki, drudzy rozciągali łańcuch, inni z jego kijów robili mu stolik, inni zaglądali mu przez ramię. On komenderował ludźmi na prawo i na lewo, zapisywał w książce, rysował na tablicy, a kiedy przypiekło słońce, rozkładał nad głową parasol, albo przenosząc się na nowe miejsce, ssał okrutnemi łykami oplataną butelkę.
Chłopi zdaleka przypatrywali się tym manewrom, milcząc. A czwartego dnia odezwał się Wiśniewski:
— Psiakrew, żebym ja tyle wódki wypił, tobym jeszcze lepiej mierzył, niż sam omentra!
A na to Wojtasiuk:
— Bez to on i jest omentra, że ma takości mocną głowę.
I Ślimak widział jeometrę, a potem widział, jak po jego odjeździe, Niemcy, zdjąwszy płachty z kilku wozów, zaprzęgli do nich konie i rozjechali się na trzy strony świata.
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.