Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może wyjeżdżają?... — pomyślał.
Ale wyjechali ledwie na parę godzin, po upływie których powróciły zwolna wozy ciężko ładowne i zaczęły wyrzucać swoją zawartość. Jeden na jedną kupę belki, drugi na drugą kupę deski, trzeci na trzecią opokę. I tak przez dwa dni zwozili drzewo, kamień, cegłę i wapno, składając je stosami, na wzgórzu niedaleko taboru, o kilkaset kroków od chudoby Ślimaka.
Współcześnie trzej Hamerowie obchodzili wzgórze, wytykając dokoła niego plac kwadratowy, mający ze dwie morgi przestrzeni.
Po tych przygotowaniach, jednego dnia zrobił się ruch w taborze. Od strony lasu nadciągnęło kilkunastu cieśli w granatowych spodniach i kurtkach, z piłami, świdrami i toporami. Współcześnie naprzeciw nich wyszło z taboru kilkunastu kolonistów z kielniami i szaflikami, a w pewnej odległości za tymi, wlokła się zbita gromada kobiet, dzieci i reszta kolonistów mężczyzn, wszyscy w strojach odświętnych. Trzy te partje zebrały się przy wzgórzu, gdzie stał wóz z beczką piwa, a drugi z wędlinami i pieczywem.
Stary Hamer odziany był w manszestrową wypłowiałą kurtkę, jego syn Fryc w czarny surdut, a drugi, Wilhelm, w ponsową kamizelkę w czerwone kwiaty. Wszyscy byli bardzo zajęci. Ojciec witał gości, biegając od cieślów do mularzy, a od mularzy do kobiet; Fryc zgromadzał na jedno miejsce grube koły z drzewa, Wilhelm odszpuntował beczkę z piwem.
W siedzibie Ślimaka przygotowania te dostrzegł Owczarz i zaraz dał znać do chaty. Wybiegli więc całą rodziną na wzgórze Ślimak z żoną, Magda ze Staśkiem i Jędrkiem przodem. Stanęli na zboczu, z drugiej strony rzeki, naprzeciw taboru, ciekawie patrząc, co z tego będzie.
— Jużci, że dom stawiają — rzekł Ślimak — bo pocóżby zbiegło się tyle rzemieślniczego narodu?