Ta melodja najlepiej godziła się z pieśnią Niemców.
Jak długo to trwało, nie pamiętał. Obudziły go z rozmarzenia nowe okrzyki: hoch! i hura! tłumu, zebranego przy wozie z beczką, gdzie Wilhelm Hamer już rozdawał gościom szklanice piwa. Jędrek zobaczył w gromadzie bronzową sukienkę córki bakałarza i machinalnie pobiegł bliżej.
Tu go odrazu wytrzeźwili. Jakiś młody Niemiec spostrzegł go i pokazał innym, drugi zerwał mu z głowy kapelusz, trzeci, pchnął go w środek ciżby, i przez chwilę z ogromnym śmiechem, podawano go sobie z ręki do ręki. Chłopiec przemokły, unurzany w piasku, bosy, w zgrzebnej koszuli, wyglądał jak straszydło. Narazie stracił przytomność i taczał się między Niemcami, niby zabłocona piłka. Wtem spotkał szare oczy córki bakałarza, i — ocknęła się w nim dzika energja. Kopnął bosą nogą jednego cieślę, szarpnął za kurtkę mularza, jak młody byczek uderzył głową w brzuch starego Hamera i, gdy wkoło niego zrobiło się trochę miejsca, stanął z zaciśniętemi pięściami, upatrując, gdzieby się rzucić dla utorowania sobie drogi.
Powstał krzyk. Jedni hucznie śmieli się z chłopaka, popijając piwo, ale ci, których potrącił, chcieli go zbić. Na szczęście, stary Hamer, przypatrzywszy mu się lepiej, zapytał:
— No, ale co ty wyrabiasz, mały?...
— To czego mnie poniewierają?... — odparł Jędrek, któremu się już na płacz zbierało.
Niemcy coś zaszwargotali, ale Hamer wziął chłopca za rękę i odprowadził nabok. Teraz spostrzegł go bakałarz i zawołał:
— Toś ty z tamtej chałupy, co za wodą?
— Jużci.
— Cóż tu robisz?
— Przyleciałem popatrzyć się na wasze nabożeństwo, ale te hycle wzięły mnie tarmosić...
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.