późno jechać, więc ledwie następnego dnia wygnała go z domu żona.
Po drodze chłop wstąpił do wsi kościelnej, gdzie wszyscy mówili, jako o małą milę stąd, od zeszłego tygodnia kopią rowy i sypią wały pod kolej. Było nawet kilku wyrobników, którzy chcieli wynająć się do ręcznej roboty, ale tylko jednego przyjęli, a i ten wrócił po trzech dniach naderwany z pracy.
— Psia robota, nie ludzka — powiedziano Ślimakowi we wsi. — Chociaż, kto ma konie, jechać tam warto, bo furmanki zarabiają po cztery ruble na dzień.
— Cztery ruble?... — pomyślał Ślimak, ostro zacinając konie. — Tego za dworskich czasów nie bywało!...
Z godzinę jechał bocznemi drogami, nim wkońcu trafił do robót. Zdaleka już widział ogromne, podobne do pagórków kupy gliny, na których uwijała się ze setka ludzi nietutejszych. Były to chłopy wielkie i brodate, w kolorowych koszulach, zadziwiająco silni. Jedni kopali glinę, a drudzy odwozili ją nabok w rozłożystych taczkach, którychby nie uciągnął koń ladajaki.
Ślimak pokręcił głową.
— Oho! — mruknął — tego z pewnością nasz człowiek nie udźwignie.
I ze zdumieniem oglądał góry i przepaście, w tak krótkim czasie wygrzebane ludzkiemi rękami.
Podjechawszy bliżej, zaczepił jednego z taczkarzy, lecz ten mu nawet nie odpowiedział, zajęty swoją ciężką robotą. Na szczęście, dojrzało go paru takich, którzy nic nie robili, a między nimi Żydek w krótkim surducie.
— Co to chcesz, gospodarzu? — spytał Ślimaka.
— Przyjechałem się zapytać — odparł zakłopotany chłop, obracając czapkę w ręku — przyjechałem się zapytać, może panowie potrzebują krupów albo sadła?...
— Mój kochany — odparł Żydek — my tu mamy swoich
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.